Podatkowe paradoksy
Podopiecznym domów dziecka i pomocy społecznej z województwa podlaskiego brakuje pieniędzy. Przedsiębiorcy, bojąc się wysokich podatków, wolą np. zniszczyć produkty żywnościowe, niż im je przekazać.
Przedsiębiorcy w ostatnim czasie nie mają klimatu na wspieranie potrzebujących - powiedział Franciszek Chrzanowski, dyrektor Domu Pomocy Społecznej w Łomży. - Niektórzy po prostu nie chcą pomagać, inni obawiają się, że jak nas wesprą, fikus ściągnie z nich bardzo duże pieniądze. Pewien przedsiębiorca opowiedział mi niedawno, że była u niego kontrola skarbowa, ponoć przejrzała mu wszystkie dokumenty po pięć razy. Zaraz po tym zrezygnował ze wspierania potrzebujących.
Do dobroczynności przedsiębiorców zniechęcił przypadek piekarza z Legnicy (woj. dolnośląskie), który zbankrutował, bo skarbówka kazała mu zapłacić gigantyczny podatek od darowizn w postaci bochenków chleba, przekazywanych m.in. domom dziecka.
- Źródełko pomocy osób prowadzących działalność gospodarczą zaczęło słabnąć już kilka lat temu - opowiada Krystyna Jaśkiewicz, dyrektor Domu Pomocy Społecznej "Kalina” w Suwałkach. - Jeszcze nasza placówka i podobne do niej, odpukać, jakoś sobie radzimy, ponieważ podopieczni przybywają w związku z decyzjami odgórnymi, a za każdą decyzją idą pieniądze. Niewielkie, ale są. O wiele gorzej sytuacja wygląda np. w świetlicach środowiskowych, które mogą liczyć tylko na pomoc osób fizycznych i przedsiębiorców.
Pomimo jednak tego, że wielu osobom darowizny kojarzą się z koniecznością płacenia podatków, są takie przedsiębiorstwa, które konsekwentnie wspierają domy pomocy społecznej, czy domy dziecka.
- Wspieram działalność charytatywną już od lat - powiedział Michał Ziniewski, właściciel białostockiej hurtowni spożywczej "Miland”. - Przy okazji staram się nie zawracać sobie głowy fiskusem. Na szczęście moja firma przynosi dochody, dzięki czemu przeznaczam pieniądze na pomoc najuboższym z wypracowanego zysku. Wiem jednak, że inni biznesmeni wolą unikać darowizn w obawie przed fiskusem.
Gazeta Współczesna